Marian Zacharski. Nazwisko znane. Twarz rzadko widywana. Facet, który wykradł Ameryce duszę technologii i wrócił do Polski jak bohater. A potem? Potem zrobiło się nieprzyjemnie.
Szpieg z Gdyni
Urodzony w Gdyni, prawnik z papierka, gracz z natury. Młody, elokwentny, przystojny. Mógłby handlować luksusowymi meblami w Kalifornii – i przez chwilę dokładnie to robił. Tyle że za ladą POLAMCO kryła się „firma”, której nie było. Był wywiad. Był plan. I był Zacharski.
W Ameryce zwerbował inżyniera – Williama Bella – i przez cztery lata pompował do PRL tonami ściśle tajne dane. F-14, F-15, rakiety Hawk, Patriot, technologie stealth. W sumie kilkanaście tysięcy stron. Tego nie robi amator.
Radzieccy generałowie mieli się czym ekscytować. Polska – niby sojusznik, ale jednak peryferia – nagle stała się źródłem informacji, które trzymały równowagę militarną między NATO a Układem Warszawskim. Przez chwilę Zacharski grał w pierwszej lidze. W światowej.
Upadek i numer 73820-012
W 1981 roku FBI go dopadło. Szok. Proces. Dożywocie. Wylądował w więzieniu federalnym w Memphis.
Cel? Cela. Sąsiedzi? Latynoscy narkotykowi królowie. Warunki? „Gorzej niż w PRL-u” – jakby PRL był punktem odniesienia dla czegokolwiek dobrego.
Zacharski:
„Do tej pory nie było mowy, aby ktoś z obsługi podał mi rękę. Moim nazwiskiem był numer 73820-012. Pewnie każdemu to się kojarzy z pewną nieciekawą częścią historii. Mnie się kojarzy. Do dzisiaj.”
Nie miał lektury. Nie miał prysznica. Nie miał głosu. Ale przetrwał. Cztery lata. Schudł 36 kilo. W końcu – wymieniony na moście Glienicke, jak w kinie. Tyle że to nie był film. To była polityka. Zimna, bezwzględna i brutalna.
Powrót, który bolał
Wrócił do Polski. Bohater? Dla niektórych tak. Dla innych – przesadnie ubarwiony mit. Zaczął pisać książki. Opowiadać. Analizować. Z perspektywy człowieka, który widział z bliska amerykański sen i jego więzienne dno.
„Nie potrzebujemy wojny, by masowo ginąć. Dzięki Bogu i głupocie potrafimy unicestwić się sami.”
Brzmi jak felieton polityczny. Tyle że napisał to człowiek, który siedział w środku tej wielkiej, niepisanej wojny.
Wywiad III RP? Krótka piłka
Po 1989 r. Zacharski dostał stołek w UOP. Został na moment szefem wywiadu. Ale tylko na moment. Szybko poszły donosy, sprzeciwy, kontrowersje. PRL-owski szpieg w wolnej Polsce? Niektórzy mówili: niemożliwe. Inni: właśnie teraz go potrzebujemy.
Nie zdążył pokazać, co potrafi. Został wycięty. Było jak zwykle – kto za dużo wie, ten za bardzo przeszkadza.
Afera Olina – polityczny granat
Potem był rok 1995. I bomba. Zacharski, już poza strukturami, rzucił oskarżenie: premier Józef Oleksy miał współpracować z rosyjskim wywiadem.
Efekt? Dymisja, sejmowa komisja, hałas. I… nic. Dowodów brak, zeznania niespójne, Zacharski pod ostrzałem. Nie oskarżono go, ale i nikt mu nie pogratulował.
Po wszystkim wyjechał z Polski. Cisza. Emigracja. Samotna, jak wiele rozdziałów w jego życiorysie.
Kim naprawdę był?
Tego nie wiadomo do końca. Legendą? Zdolnym graczem? Manipulatorem? Pisarzem historii własnej?
Na pewno był człowiekiem niejednoznacznym. Inspirującym. Momentami przerażająco skutecznym. Momentami niebezpiecznie zapatrzonym w siebie.
W jego ustach nawet analiza zdrady brzmiała jak rozdział psychologii:
„MICE – Money, Ideology, Coercion, Ego. Ostatni z nich jest najpojemniejszy. Chęć bycia kimś, niedowartościowanie, zemsta… Rzeczy zwyczajne, a jednak napędzające szpiegostwo.”
Mówił o innych. A może mówił o sobie?
Polski Bond czy numer 73820-012?
Marian Zacharski był człowiekiem, którego Polska nie potrafiła ogarnąć. PRL zrobił z niego bohatera. III RP nie wiedziała, co z nim zrobić. Dla IPN-u – za bardzo „literacki”. Dla młodych – zbyt PRL-owski. Dla Amerykanów – ikona zimnej wojny. Dla siebie – po prostu Zacharski.
Nie potrzebował pistoletu. Potrzebował kontaktów, cierpliwości i słów. Tak grają zawodowcy.
Ocenę zostawmy czytelnikom. On sam pisał:
„Każda instytucja, nawet wywiad, ma swój procent idiotów i ludzi zawistnych. Ich celem jest zniszczenie człowieka sukcesu.”
Może coś o sobie wiedział. Może coś przewidział. Może dlatego dziś tak trudno o nim mówić bez emocji.
Nie ma w tej historii jednego zakończenia. Są pytania. I milczenie. A ono też bywa wymowne.

