Nie jestem z PiS-u. Nie jestem z PO. Nie jestem z Konfederacji. Nawet nie wiem, czy w ogóle jestem „z czegoś”. Mam dwadzieścia lat, pracuję, czasem coś przeczytam, czasem coś obejrzę, częściej coś zignoruję.
Ale jedno wiem na pewno: nie mam ochoty się w tym taplać.
Nie dlatego, że polityka mnie nie interesuje. Interesuje. Bo ceny w sklepie to polityka. Prawo do mieszkania to polityka. Nawet kolejka do lekarza to polityka.
Ale jak mam wytrzymać w tej chmurze wrzasku, oskarżeń, egomanii? Jak mam wybrać cokolwiek, skoro po każdej stronie siedzą tacy nadgorliwcy jak Giertych czy Lis i skutecznie odstraszają wszystkich normalnych ludzi, którzy jeszcze nie uciekli w cynizm albo bezczynność?
Kto to jest nadgorliwiec?
To ktoś, kto wszystko robi za bardzo.
Za dużo mówi. Za dużo tweetuje. Za dużo się obraża. Za dużo poucza.
To człowiek, który nie chce przekonać – on chce zmiażdżyć.
Nie szuka poparcia – on wymusza uznanie.
Nie działa wspólnie – tylko przyciąga światło reflektorów.
A jak już je ma, to gada. Głośno, dramatycznie, emocjonalnie. Jakby od jego występu zależały losy świata.
Problem polega na tym, że my – umiarkowani, spokojni, niepewni – nie jesteśmy ich publicznością.
My nie krzyczymy.
Nie mamy flag, transparentów, wielkich haseł.
Nie „łajamy” narodu na Twitterze.
Po prostu chcielibyśmy, żeby ktoś nas wreszcie potraktował poważnie.
Bez tego patosu. Bez tej wojennej retoryki. Bez tych łzawych metafor i dramatycznych min.
Ale Giertych i Lis potrafią tylko jedną melodię. Głośną. Narzucającą się. Taką, która zagłusza wszystko inne.
Giertych. Gość, który sam siebie przekonał, że jest niezbędny.
Nie będę wracał do jego przeszłości. Nie interesuje mnie. Nie dlatego, że nie ma znaczenia. Ale dlatego, że nie chcę ciągle grzebać w cudzych biografiach.
Patrzę na to, co robi dzisiaj.
I widzę człowieka, który wszedł do polityki z pozycji jedynego sprawiedliwego. Z misją. Z poczuciem wyższości.
Ale zamiast zjednywać – on zraża.
Zamiast tłumaczyć – on demonstruje.
Zamiast przekonywać – on gra pod siebie.
I kiedy przychodzi moment próby, jak przy głosowaniu o aborcji – nie ma go. Jest fizycznie, ale mentalnie gdzieś indziej. Może na Twitterze, może przed lustrem.
My, umiarkowani, to widzimy.
I nie mówimy nic, nie piszemy oświadczeń.
Ale odechciewa nam się głosować. Bo czujemy, że to nie nasza gra. Że jesteśmy tylko dodatkiem do cudzego ego.
Lis. Wieczny moralista. Ksiądz bez sutanny.
Kiedyś dziennikarz. Dziś – prorok gniewu.
Każdy jego wpis to jak biczowanie społeczeństwa. Bo nie dorosło. Bo nie doceniło. Bo nie zagłosowało „jak trzeba”.
Lis nie rozmawia z wyborcami.
On ich karci.
Daje im jedyną słuszną wersję.
A jeśli się nie zgadzają – są idiotami, oportunistami, tchórzami.
I to jest największy problem.
Bo my, którzy szukamy sensu pośrodku, nie chcemy być obrażani.
Nie chcemy być pouczani.
Nie chcemy, żeby ktoś mówił za nas, że jesteśmy „obywatelami drugiej kategorii”, jeśli się wahamy albo mamy wątpliwości.
Nadgorliwiec nie widzi szarości. Tylko czerń i biel.
A przecież większość ludzi żyje w szarości.
Mamy różne poglądy. Czasem zmienne.
Chcemy dialogu, a nie pogardy.
Chcemy normalności, nie emocjonalnej wojny domowej na Facebooku.
Giertych i Lis nie są ciekawi tego, co myślimy.
Oni są tylko ciekawi reakcji na siebie.
To, co powiedzą, co napiszą, co zrobią – nie ma służyć społeczeństwu. Ma służyć ich narracji o sobie.
I dlatego są niebezpieczni.
Nie dlatego, że są źli.
Nie dlatego, że są po tej czy tamtej stronie.
Tylko dlatego, że przyciągają uwagę w najgorszy sposób – przez krzyk, kontrowersję, konflikt.
I ta uwaga kosztuje.
Kosztuje zaufanie.
Kosztuje rozmowę.
Kosztuje obecność takich jak ja – ludzi, którzy by się może zaangażowali, gdyby nie czuli się w tym wszystkim jak statyści w cudzej operze mydlanej.
Chciałbym polityki, która mnie nie brzydzi.
Chciałbym polityków, którzy się nie popisują.
Chciałbym rozmowy, która mnie nie zawstydza.
Ale z ludźmi pokroju Giertycha i Lisa nie da się rozmawiać. Oni mówią do lustra. A reszta ma słuchać i klaskać.
I może właśnie dlatego coraz więcej młodych ludzi nie idzie głosować. Nie dlatego, że nie mają poglądów. Tylko dlatego, że nie chcą brać udziału w tym spektaklu samozadowolenia.
Nie chcemy nadgorliwców.
Chcemy zwykłych ludzi.
Spokojnych. Rozsądnych. Normalnych.
Bo nadgorliwiec to nie jest ktoś, kto robi dużo. To ktoś, kto robi za dużo – i zwykle nie dla innych, tylko dla siebie.