– Jak leci?
– Stary, nie pytaj. Jestem tak zarobiony, że nie wiem, jak się nazywam.
Znasz ten dialog? Oczywiście, że znasz. To już niemal standardowe powitanie. Najciekawsze jest jednak to, z jaką dziwną dumą wypowiadamy tę drugą linijkę. Zamiast powiedzieć to z rozpaczą, mówimy to z nutą wyższości. Jakby bycie na skraju wyczerpania było jakimś nowym medalem za zasługi.
Witamy w kulturze zapierdolu. To nasza nowa, świecka religia. Jej bogiem jest przepełniony kalendarz, jej świętymi są pracoholicy śpiący po cztery godziny na dobę, a jej grzechem śmiertelnym jest posiadanie wolnego czasu.
Kiedyś o statusie świadczył drogi zegarek albo szybki samochód. Dzisiaj najbardziej luksusowym dobrem jest bycie permanentnie zajętym. “Nie mam czasu” stało się synonimem “jestem ważny, potrzebny i odnoszę sukcesy”. Jeśli masz czas, żeby pójść na siłownię w środku dnia, poczytać książkę albo po prostu gapić się w sufit, to znaczy, że coś jest z tobą nie tak. Prawdopodobnie jesteś nieudacznikiem.
Przeglądasz media społecznościowe i widzisz festiwal produktywności. Wpisy o wstawaniu o piątej rano. Zdjęcia laptopów na tle zachodzącego słońca z podpisem “grind never stops”. Ludzie chwalący się tym, że odpowiadają na maile w czasie urlopu. To wszystko teatr. Teatr, w którym udajemy, że jesteśmy niezbędnymi trybikami w maszynie, a tak naprawdę karmimy tylko swoje ego i lęki.
Bo spójrzmy prawdzie w oczy. Ta cała zajętość to w dużej mierze ściema.
To nie jest prawdziwa praca. To jest “performowanie” pracy. To siedzenie w biurze do dziewiętnastej, mimo że ostatnią produktywną rzecz zrobiłeś o szesnastej. To odpisywanie na maila o 22:00, żeby wszyscy widzieli, jak bardzo jesteś oddany. To chodzenie ze spotkania na spotkanie, z których 80% mogłoby być jednym, zwięzłym mailem.
Dlaczego to robimy? Bo bycie zajętym to świetna wymówka. To tarcza, która chroni nas przed ważniejszymi pytaniami. Nie mam czasu na rozmowę z partnerką, bo praca. Nie mam czasu na zabawę z dzieckiem, bo deadlajny. Nie mam czasu zastanowić się, czy jestem szczęśliwy, bo muszę przygotować tę prezentację.
Zapierdol to najwygodniejszy sposób na ucieczkę od własnego życia.
Tylko że ta ucieczka ma swoją cenę. Płacimy za nią wypaleniem, chronicznym stresem, zniszczonymi relacjami i kompletnym brakiem kreatywności. Najlepsze pomysły nie rodzą się w trakcie ósmego spotkania na Zoomie. Rodzą się pod prysznicem, na spacerze, w czasie nudy. A my tę nudę metodycznie ze swojego życia wyeliminowaliśmy.
Może więc czas na bunt. Na rewolucję lenistwa. Na odwagę, by w piątek o 15:00 zamknąć laptopa bez poczucia winy. Na przyznanie, że praca to tylko część życia, a nie całe życie.
Może czas przestać się chwalić tym, jak bardzo jesteśmy zajęci. I zacząć się chwalić tym, jak bardzo jesteśmy obecni. W pracy, w domu, we własnej głowie. Spróbuj następnym razem na pytanie “jak leci?” odpowiedzieć: “Świetnie. Mam wszystko ogarnięte i dziś wieczorem nie robię absolutnie nic”. Zobaczysz konsternację na twarzy rozmówcy. I to będzie pierwszy krok do zwycięstwa.